Ta chwila ciszy była nie do zniesienia. Break stał i patrzył się jakby się wahał. W końcu zrobił krok w moją stronę i zamachnął się.
Sztylet wbił się w pomarańczową ścianę tuż przy mojej głowie.
- Chyba żartujesz.- wycedził.
Popatrzył na mnie wściekły, puścił mocno ściskaną rączkę sztyletu, jeszcze raz zgromił mnie wzrokiem i wyszedł. Osunęłam się po ścianie na podłogę. Gdy trzasnęły drzwi frontowe oparłam głowę na ręce i zaczęłam się śmiać.
***
Wrócił po godzinie. Zastał mnie pakującą się do mojej skórzanej torby. Chyba ochłonął, bo już spokojnym głosem zapytał się:
- Co ty robisz?
- Wkładam swoje rzeczy do torby podróżnej.
- No ale po co? - westchnęłam.
- Bo stąd wyjeżdżam w trybie szybkim.
- Co? Ale dlaczego? - udało mi się go zaskoczyć.
- Nic tu po mnie. To tylko kwestia czasu zanim Claus mnie znajdzie. -kontynuowałam pakowanie.
- Sama nigdzie nie pójdziesz.
Wstałam, rzuciłam torbę na ziemię i podeszłam do niego.
- Powstrzymaj mnie. - powiedziałam patrząc mu w oczy.
- Mówisz, masz.
Nagle złapał mnie jedną ręką za nadgarstki i uwięził je za moimi placami kawałkiem rzemyka, którego używał jako bransolety. Podciął mnie szybkim acz delikatnym kopnięciem w golenie. Przewróciłam się na łóżko i zostałam przygnieciona wielką poduszką, która wcześniej służyła Breakowi za amunicję.
- Co ty..? - wykrztusiłam spod poduszki.
- Powstrzymuję cię.
- Weź to ze mnie, bo się duszę! - właściwie nie skłamałam. Zaczynało brakować mi powietrza.
- Ale mnie posłuchasz po dobroci.
- Ugh.. ewentualnie.. Ale weź to ze mnie!
Chwilę potem biały ciężar został ze mnie zdjęty. Czym oni wypchali te poduszki?
Usiadłam na łóżku.
- Earin. Nigdzie teraz sama nie pójdziesz. Nigdzie.
- Czemu?
- Bo to niebezpieczne. - zaśmiałam się.
- Życie też jest niebezpieczne. A żyjemy.
- Doskonale wiesz o co mi chodzi. Zostaniesz jeszcze kilka dni?
- Czemu wtedy mnie nie zabiłeś? - odpowiedziałam pytaniem.
- Nie zmieniaj tematu. - powiedział szybko.
- Ale czemu? Przecież się boisz. - wymamrotał "nie prawda" - Nie? To co to było w twoich oczach kiedy powiedziałam ci o kochanej Sloanne? Może radość? - zakpiłam.
- Dobra! Bałem się na początku. Ale, do cholery - w moich oczach było pytanie - myślisz, że ci pozwolę?
Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami, tak szczerymi, że aż zaczęłam żałować każdego kłamstwa.
- Break, ja muszę iść. Zrozum, muszę.
Zastanawiał się nad czymś przez pewien czas. Wstał, chodził po pokoju w milczeniu. Nie śmiałam mu przerwać.Mijały minuty. Mój los był całkowicie w jego rękach. Mógł w każdej chwili wybiec, zawołać po Clausa. Ale nie robił tego. Zastanawiało mnie to. Każdy dom w jakim byłam, wydałby mnie. Stale uciekałam od dłuższego czasu, w większości wsi wisiały już listy gończe w podobizną bladej dziewczyny o brązowych lokach i lazurowych oczach. Każda wieś w pobliżu zamku znała już wygląd Earin Midlefort. I każdą tą wieś musiałam omijać, żeby tylko tam nie wrócić. Jeśli z powrotem zawlekliby mnie do zamku, to tym razem do lochu albo od razu na szubienicę. Ewentualnie łamanie kołem, rozerwanie przez konie czy żelazna dziewica też wchodzą w grę...
- Jadę z tobą -stwierdził nagle Break.
- Nie nie jedziesz.
- Owszem jadę.
- Nawet nie wiesz gdzie i po co. Poza tym? Co z dzieciakami? - liczyłam, że tu go mam. Ale się przeliczyłam.
- Teraz i tak mi nie powiesz -potwierdziłam skinieniem głowy- Dzieci.. hmm.. nasza sąsiadka ma szkołę w mieście obok. Weźmie je.
- Z taką łatwością oddajesz własne rodzeństwo? -odchrząknął.
- Nie jesteśmy rodzeństwem...
- A, rozumiem! Tym bardziej własnych dzieci bym nie..
- To nie tak! -przerwał mi- Aż tak staro wyglądam? Mam ledwie 19 lat.
Zaskoczył mnie, bo myślałam, że ma ponad 25. Zwłaszcza teraz, kiedy założył okulary w czarnej oprawie i związał włosy.
- Bo to niebezpieczne. - zaśmiałam się.
- Życie też jest niebezpieczne. A żyjemy.
- Doskonale wiesz o co mi chodzi. Zostaniesz jeszcze kilka dni?
- Czemu wtedy mnie nie zabiłeś? - odpowiedziałam pytaniem.
- Nie zmieniaj tematu. - powiedział szybko.
- Ale czemu? Przecież się boisz. - wymamrotał "nie prawda" - Nie? To co to było w twoich oczach kiedy powiedziałam ci o kochanej Sloanne? Może radość? - zakpiłam.
- Dobra! Bałem się na początku. Ale, do cholery - w moich oczach było pytanie - myślisz, że ci pozwolę?
Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami, tak szczerymi, że aż zaczęłam żałować każdego kłamstwa.
- Break, ja muszę iść. Zrozum, muszę.
Zastanawiał się nad czymś przez pewien czas. Wstał, chodził po pokoju w milczeniu. Nie śmiałam mu przerwać.Mijały minuty. Mój los był całkowicie w jego rękach. Mógł w każdej chwili wybiec, zawołać po Clausa. Ale nie robił tego. Zastanawiało mnie to. Każdy dom w jakim byłam, wydałby mnie. Stale uciekałam od dłuższego czasu, w większości wsi wisiały już listy gończe w podobizną bladej dziewczyny o brązowych lokach i lazurowych oczach. Każda wieś w pobliżu zamku znała już wygląd Earin Midlefort. I każdą tą wieś musiałam omijać, żeby tylko tam nie wrócić. Jeśli z powrotem zawlekliby mnie do zamku, to tym razem do lochu albo od razu na szubienicę. Ewentualnie łamanie kołem, rozerwanie przez konie czy żelazna dziewica też wchodzą w grę...
- Jadę z tobą -stwierdził nagle Break.
- Nie nie jedziesz.
- Owszem jadę.
- Nawet nie wiesz gdzie i po co. Poza tym? Co z dzieciakami? - liczyłam, że tu go mam. Ale się przeliczyłam.
- Teraz i tak mi nie powiesz -potwierdziłam skinieniem głowy- Dzieci.. hmm.. nasza sąsiadka ma szkołę w mieście obok. Weźmie je.
- Z taką łatwością oddajesz własne rodzeństwo? -odchrząknął.
- Nie jesteśmy rodzeństwem...
- A, rozumiem! Tym bardziej własnych dzieci bym nie..
- To nie tak! -przerwał mi- Aż tak staro wyglądam? Mam ledwie 19 lat.
Zaskoczył mnie, bo myślałam, że ma ponad 25. Zwłaszcza teraz, kiedy założył okulary w czarnej oprawie i związał włosy.
- Tak czy inaczej, kiedy ruszamy? - zapytał.
- A kto powiedział, że pozwoliłam ci jechać?
- Ja.
Westchnęłam. To będzie długa, bardzo długa podróż. Ale zaciętość w jego oczach nie dawała mi innego wyboru, jak się zgodzić. Zwłaszcza, że ciągle byłam związana, o czym przypomniałam Breakowi. Natychmiast rzucił się mnie rozwiązać stale przepraszając.
***
Byliśmy już spakowani a Lucy i Jack powiadomieni o zmianie miejsca. Trochę po marudziły ale i tak wyszło na nasze. I to wcale nie była zasługa zawartości małej fioleczki, która wylądowała w ich piciu. W ogóle.
Po raz pierwszy było mi przykro opuszczać jakikolwiek dom. Niby byłam tam 5 dni ale zdążyłam się przywiązać i do miejsca i do bliźniaków. Dzieci były głośne, owszem, ale coś w nich sprawiało, że nie da się ich nie lubić. Jedliśmy obiad, który przyszykował Break. Nawiasem mówiąc, świetny z niego kucharz. Z nim głodna nie będę, a to już jakiś plus. Zaczęłam się już rozluźniać, czego ostatnio nie robię zbyt często, bo najmniejszy spadek koncentracji może kosztować wiele. Tak jak na przykład w tej chwili. Parsknęłam śmiechem słysząc dowcip gospodarza. Kroki przed drzwiami frontowymi zagłuszył właśnie ten śmiech. Zamarłam słysząc pukanie do drzwi. Ciężkie, mocne pukanie pięścią prawdopodobnie wciśniętą w rycerską rękawicę. Popatrzyłam na Breaka, on na mnie. Widać byłam tak samo blada jak on.
- Za okno.
- Co?
- Wychodzę za okno.
- Dziewczyno jest zima !
- Nie ważne, wolę zamarznąć niż spotkać się z Clausem.
Zmieszał się.
- Idź, ale uważaj na siebie. I bądź blisko domu. Jak otworzę okno i wywieszę koc, możesz wracać.
Kiwnęłam głową, wzięłam torbę i wyskoczyłam przez okno.
Upadłam na kolana a zimno zapiekło niemiłosiernie w odsłoniętą skórę. Zignorowałam to. Pobiegłam w stronę lasu tak, żeby z okna nie było widać śladów.
- A kto powiedział, że pozwoliłam ci jechać?
- Ja.
Westchnęłam. To będzie długa, bardzo długa podróż. Ale zaciętość w jego oczach nie dawała mi innego wyboru, jak się zgodzić. Zwłaszcza, że ciągle byłam związana, o czym przypomniałam Breakowi. Natychmiast rzucił się mnie rozwiązać stale przepraszając.
***
Byliśmy już spakowani a Lucy i Jack powiadomieni o zmianie miejsca. Trochę po marudziły ale i tak wyszło na nasze. I to wcale nie była zasługa zawartości małej fioleczki, która wylądowała w ich piciu. W ogóle.
Po raz pierwszy było mi przykro opuszczać jakikolwiek dom. Niby byłam tam 5 dni ale zdążyłam się przywiązać i do miejsca i do bliźniaków. Dzieci były głośne, owszem, ale coś w nich sprawiało, że nie da się ich nie lubić. Jedliśmy obiad, który przyszykował Break. Nawiasem mówiąc, świetny z niego kucharz. Z nim głodna nie będę, a to już jakiś plus. Zaczęłam się już rozluźniać, czego ostatnio nie robię zbyt często, bo najmniejszy spadek koncentracji może kosztować wiele. Tak jak na przykład w tej chwili. Parsknęłam śmiechem słysząc dowcip gospodarza. Kroki przed drzwiami frontowymi zagłuszył właśnie ten śmiech. Zamarłam słysząc pukanie do drzwi. Ciężkie, mocne pukanie pięścią prawdopodobnie wciśniętą w rycerską rękawicę. Popatrzyłam na Breaka, on na mnie. Widać byłam tak samo blada jak on.
- Za okno.
- Co?
- Wychodzę za okno.
- Dziewczyno jest zima !
- Nie ważne, wolę zamarznąć niż spotkać się z Clausem.
Zmieszał się.
- Idź, ale uważaj na siebie. I bądź blisko domu. Jak otworzę okno i wywieszę koc, możesz wracać.
Kiwnęłam głową, wzięłam torbę i wyskoczyłam przez okno.
Upadłam na kolana a zimno zapiekło niemiłosiernie w odsłoniętą skórę. Zignorowałam to. Pobiegłam w stronę lasu tak, żeby z okna nie było widać śladów.
Byłam już między drzewami. Usiadłam i słuchałam. Z daleka dobiegł do mnie głos Clausa. Zaklęłam. Przysłuchiwałam się rozmowie naszpikowanej kłamstwami ze strony płomiennowłosego chłopaka. Szło mu bardzo dobrze ale mimo wszystko chcieli przeszukać dom.
Sztylet. Zobaczy go.
Serce mi stanęło na moment, zrobiło mi się słabo. Jeśli Claus go zobaczy, to po nas.
***
- Cóż to? -powiedział oficer ze szramą na czole. Nie widziałam ich ale po głosie poznałam, że mówi zastępca i przyjaciel Clausa, Yesse.
- Sztylet - bez krępacji odparł chłopak.
- To widzę, dzieciaku. Co on robi wbity w ścianę?
- Ćwiczyłem celność.
Break łgał jak z nut.
- Celność powiadasz... Skąd go masz?
Sztylet. Zobaczy go.
Serce mi stanęło na moment, zrobiło mi się słabo. Jeśli Claus go zobaczy, to po nas.
***
- Cóż to? -powiedział oficer ze szramą na czole. Nie widziałam ich ale po głosie poznałam, że mówi zastępca i przyjaciel Clausa, Yesse.
- Sztylet - bez krępacji odparł chłopak.
- To widzę, dzieciaku. Co on robi wbity w ścianę?
- Ćwiczyłem celność.
Break łgał jak z nut.
- Celność powiadasz... Skąd go masz?
- Znalazłem koło traktu do Deji pięć dni temu.
Po części to była prawda. Znalazł tam mnie, a ja miałam ten nożyk ze sobą. Na jedno wychodzi, mniej więcej.
Przesunęłam się tak, żeby z daleka ich widzieć. Yasse wyjął z torby rulon i rozwinął go Breakowi przed nosem. Ten rulonik to był właśnie jeden z licznych listów gończych, które oblepiały każde drzewo w promieniu dwóch mili od zamku.
- Kojarzysz tę panienkę? - warknął prosto z mostu Claus. Na dźwięk jego głosu wzdrygnęłam się. Break przyjrzał się portretowi i rzucił krótkie, ledwo zauważalne spojrzenie w moją stronę.
- Tak.
Krew odpłynęła mi z twarzy.
Rozdział dedykuję Mice-senpai, za przypomnienie tego opowiadania i napad weny <3
Po części to była prawda. Znalazł tam mnie, a ja miałam ten nożyk ze sobą. Na jedno wychodzi, mniej więcej.
Przesunęłam się tak, żeby z daleka ich widzieć. Yasse wyjął z torby rulon i rozwinął go Breakowi przed nosem. Ten rulonik to był właśnie jeden z licznych listów gończych, które oblepiały każde drzewo w promieniu dwóch mili od zamku.
- Kojarzysz tę panienkę? - warknął prosto z mostu Claus. Na dźwięk jego głosu wzdrygnęłam się. Break przyjrzał się portretowi i rzucił krótkie, ledwo zauważalne spojrzenie w moją stronę.
- Tak.
Krew odpłynęła mi z twarzy.
Rozdział dedykuję Mice-senpai, za przypomnienie tego opowiadania i napad weny <3