wtorek, 1 października 2013

Po dłuugiej przerwie powracam ! *3*

-... celuj w serce.
       Ta chwila ciszy była nie do zniesienia. Break stał i patrzył się jakby się wahał. W końcu zrobił krok w moją stronę i zamachnął się.
       Sztylet wbił się w pomarańczową ścianę tuż przy mojej głowie.
- Chyba żartujesz.- wycedził.
       Popatrzył na mnie wściekły, puścił mocno ściskaną rączkę sztyletu, jeszcze raz zgromił mnie wzrokiem i wyszedł. Osunęłam się po ścianie na podłogę. Gdy trzasnęły drzwi frontowe oparłam głowę na ręce i zaczęłam się śmiać.

***

Wrócił po godzinie. Zastał mnie pakującą się do mojej skórzanej torby. Chyba ochłonął, bo już spokojnym głosem zapytał się:
- Co ty robisz?
- Wkładam swoje rzeczy do torby podróżnej.
- No ale po co? - westchnęłam.
- Bo stąd wyjeżdżam w trybie szybkim.
- Co? Ale dlaczego? - udało mi się go zaskoczyć.
- Nic tu po mnie. To tylko kwestia czasu zanim Claus mnie znajdzie. -kontynuowałam pakowanie.
- Sama nigdzie nie pójdziesz.
   Wstałam, rzuciłam torbę na ziemię i podeszłam do niego.
- Powstrzymaj mnie. - powiedziałam patrząc mu w oczy.
- Mówisz, masz.
   Nagle złapał mnie jedną ręką za nadgarstki i uwięził je za moimi placami kawałkiem rzemyka, którego używał jako bransolety. Podciął mnie szybkim acz delikatnym kopnięciem w golenie. Przewróciłam się na łóżko i zostałam przygnieciona wielką poduszką, która wcześniej służyła Breakowi za amunicję.
- Co ty..? - wykrztusiłam spod poduszki.
- Powstrzymuję cię.
- Weź to ze mnie, bo się duszę! - właściwie nie skłamałam. Zaczynało brakować mi powietrza.
- Ale mnie posłuchasz po dobroci.
- Ugh.. ewentualnie.. Ale weź to ze mnie!
   Chwilę potem biały ciężar został ze mnie zdjęty. Czym oni wypchali te poduszki?
   Usiadłam na łóżku.
- Earin. Nigdzie teraz sama nie pójdziesz. Nigdzie.
- Czemu?
- Bo to niebezpieczne. - zaśmiałam się.
- Życie też jest niebezpieczne. A żyjemy.
- Doskonale wiesz o co mi chodzi. Zostaniesz jeszcze kilka dni?
- Czemu wtedy mnie nie zabiłeś? - odpowiedziałam pytaniem.
- Nie zmieniaj tematu. - powiedział szybko.
- Ale czemu? Przecież się boisz. - wymamrotał "nie prawda" - Nie? To co to było w twoich oczach kiedy powiedziałam ci o kochanej Sloanne? Może radość? - zakpiłam.
- Dobra! Bałem się na początku. Ale, do cholery - w moich oczach było pytanie - myślisz, że ci pozwolę?
    Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami, tak szczerymi, że aż zaczęłam żałować każdego kłamstwa.
- Break, ja muszę iść. Zrozum, muszę.
   Zastanawiał się nad czymś przez pewien czas. Wstał, chodził po pokoju w milczeniu. Nie śmiałam mu przerwać.Mijały minuty. Mój los był całkowicie w jego rękach. Mógł w każdej chwili wybiec, zawołać po Clausa. Ale nie robił tego. Zastanawiało mnie to. Każdy dom w jakim byłam, wydałby mnie. Stale uciekałam od dłuższego czasu, w większości wsi wisiały już listy gończe w podobizną bladej dziewczyny o brązowych lokach i lazurowych oczach. Każda wieś w pobliżu zamku znała już wygląd Earin Midlefort. I każdą tą wieś musiałam omijać, żeby tylko tam nie wrócić. Jeśli z powrotem zawlekliby mnie do zamku, to tym razem do lochu albo od razu na szubienicę. Ewentualnie łamanie kołem, rozerwanie przez konie czy żelazna dziewica też wchodzą w grę...
- Jadę z tobą -stwierdził nagle Break.
- Nie nie jedziesz.
- Owszem jadę.
- Nawet nie wiesz gdzie i po co. Poza tym? Co z dzieciakami? - liczyłam, że tu go mam. Ale się przeliczyłam.
- Teraz i tak mi nie powiesz -potwierdziłam skinieniem głowy- Dzieci.. hmm.. nasza sąsiadka ma szkołę w mieście obok. Weźmie je.
- Z taką łatwością oddajesz własne rodzeństwo? -odchrząknął.
- Nie jesteśmy rodzeństwem...
- A, rozumiem! Tym bardziej własnych dzieci bym nie..
- To nie tak! -przerwał mi- Aż tak staro wyglądam? Mam ledwie 19 lat.
     Zaskoczył mnie, bo myślałam, że ma ponad 25. Zwłaszcza teraz, kiedy założył okulary w czarnej oprawie i związał włosy.
- Tak czy inaczej, kiedy ruszamy? - zapytał.
- A kto powiedział, że pozwoliłam ci jechać?
- Ja.
     Westchnęłam. To będzie długa, bardzo długa podróż. Ale zaciętość w jego oczach nie dawała mi innego wyboru, jak się zgodzić. Zwłaszcza, że ciągle byłam związana, o czym przypomniałam Breakowi. Natychmiast rzucił się mnie rozwiązać stale przepraszając.

***

   Byliśmy już spakowani a Lucy i Jack powiadomieni o zmianie miejsca. Trochę po marudziły ale i tak wyszło na nasze. I to wcale nie była zasługa zawartości małej fioleczki, która wylądowała w ich piciu. W ogóle.
   Po raz pierwszy było mi przykro opuszczać jakikolwiek dom. Niby byłam tam 5 dni ale zdążyłam się przywiązać i do miejsca i do bliźniaków. Dzieci były głośne, owszem, ale coś w nich sprawiało, że nie da się ich nie lubić. Jedliśmy obiad, który przyszykował Break. Nawiasem mówiąc, świetny z niego kucharz. Z nim głodna nie będę, a to już jakiś plus. Zaczęłam się już rozluźniać, czego ostatnio nie robię zbyt często, bo najmniejszy spadek koncentracji może kosztować wiele. Tak jak na przykład w tej chwili. Parsknęłam śmiechem słysząc dowcip gospodarza. Kroki przed drzwiami frontowymi zagłuszył właśnie ten śmiech. Zamarłam słysząc pukanie do drzwi. Ciężkie, mocne pukanie pięścią prawdopodobnie wciśniętą w rycerską rękawicę. Popatrzyłam na Breaka, on na mnie. Widać byłam tak samo blada jak on.
- Za okno.
- Co?
- Wychodzę za okno.
- Dziewczyno jest zima !
- Nie ważne, wolę zamarznąć niż spotkać się z Clausem.
    Zmieszał się.
- Idź, ale uważaj na siebie. I bądź blisko domu. Jak otworzę okno i wywieszę koc, możesz wracać.
   Kiwnęłam głową, wzięłam torbę i wyskoczyłam przez okno.
   Upadłam na kolana a zimno zapiekło niemiłosiernie w odsłoniętą skórę. Zignorowałam to. Pobiegłam w stronę lasu tak, żeby z okna nie było widać śladów. 
    Byłam już między drzewami. Usiadłam i słuchałam. Z daleka dobiegł do mnie głos Clausa. Zaklęłam. Przysłuchiwałam się rozmowie naszpikowanej kłamstwami ze strony płomiennowłosego chłopaka. Szło mu bardzo dobrze ale mimo wszystko chcieli przeszukać dom.
    Sztylet. Zobaczy go.
    Serce mi stanęło na moment, zrobiło mi się słabo. Jeśli Claus go zobaczy, to po nas.
    
***

- Cóż to? -powiedział oficer ze szramą na czole. Nie widziałam ich ale po głosie poznałam, że mówi zastępca i przyjaciel Clausa
, Yesse.
- Sztylet - bez krępacji odparł chłopak.
- To widzę, dzieciaku. Co on robi wbity w ścianę?
- Ćwiczyłem celność.
    Break łgał jak z nut.
- Celność powiadasz... Skąd go masz?
- Znalazłem koło traktu do Deji pięć dni temu.
    Po części to była prawda. Znalazł tam mnie, a ja miałam ten nożyk ze sobą. Na jedno wychodzi, mniej więcej.
    Przesunęłam się tak, żeby z daleka ich widzieć. Yasse wyjął z torby rulon i rozwinął go Breakowi przed nosem. Ten rulonik to był właśnie jeden z licznych listów gończych, które oblepiały każde drzewo w promieniu dwóch mili od zamku.
- Kojarzysz tę panienkę? - warknął prosto z mostu Claus. Na dźwięk jego głosu wzdrygnęłam się. Break przyjrzał się portretowi i rzucił krótkie, ledwo zauważalne spojrzenie w moją stronę.
- Tak.
    Krew odpłynęła mi z twarzy.


                                                      

Rozdział dedykuję Mice-senpai, za przypomnienie tego opowiadania i napad weny <3

piątek, 29 marca 2013

*2*

          Widziałam szok na twarzy Break'a. Nawet 8-letnie bliźniaki zrozumiały, że słowo "dezerter" nie jest bez znaczenia. Pytająco patrzyły na swojego starszego brata.
 - Lucy. Jack. - wskazał na drzwi.
 - Nie wyganiaj ich! Niech posłuchają. Nie podoba ci się to, ale prędzej czy później się tego dowiedzą. Daj mi chwilę - podeszłam do dzieci i położyłam ręce na ich głowach. Lucy zaczęła błyszczeć się na biało, a Jack na czarno - Teraz nie mogą nikomu powtórzyć.
 Ferajna usadowiła się na łóżku. Ja stanęłam przy oknie i zaczęłam mówić:
 - Break, pewnie wiesz o tym, że większość ludzi szlachetnej krwi i część zwykłych ma pod sobą Sługę - odpowiedział mi skinieniem głowy- Sługą może  być mag, elf lub demon. Kontrahentów nazywamy "ofiarami", mimo, że mają nad nami władzę. Większość Sług jest.. zatrudnianych przez pokonanie w walce lub po prostu złapanie. Prawie wszyscy zaakceptują swój los i korzą się przed Ofiarami, które często nie dbają o zdrowie, czy życie Sługi. W historii było tylko trzech kontrahentów, którym władza nie uderzyła do głowy i widziała, że mag się męczy. Wtedy zwalniali ich z obowiązków.
 - A jeśli nie uwolnią Sługi, to jest jakaś inna metoda do wolności?- padło pytanie ze strony Break'a.
 - Są dwie. Śmierć naturalna Ofiary, co zdarza się sporadycznie, bo musimy ich chronić. Wtedy możemy znaleźć nowego. Drugim jest oczywiście zostanie dezerterem. Mało popularna metoda, która wiąże się z wyrzeczeniami, ale czasem kontrahent jest zbyt brutalny dla Sługi, jak w moim przypadku. Dezerter to ktoś, kto zabił swoją Ofiarę.
 Nie widziałam tego, ale czułam, że Break spiął wszystkie mięśnie.
- Kogo?- spytał z przerażeniem w oczach.
- Księżniczkę Sloanne- odparłam.

***

       Staliśmy sami pośrodku ładnego, małego pokoiku z pomarańczowymi ścianami, w którym znajdowały się dwie brązowe szafki, drewniane łóżko i duża półka pełna grubych tomów i starych zwojów. Lucy i Jackowi już dawno się znudził mój monolog.
 - Dlaczego to ...- próbował zapytać, ale mu przerwałam:
 - Na pewno słyszałeś o najbrutalniejszej osóbce w królestwie, prawda? O tym demonie zamkniętym w ciele siedemnastoletniej dziewczyny. Gdybyś przez ponad 5 lat musiał spełniać jej chore zachcianki, gdybyś za najmniejszy błąd był poddawany takim karom jak ja byłam, też byś to zrobił! To była powolna śmierć, która dostarczyła mi co najmniej tyle satysfakcji ile jej bólu - słowa wylewały się ze mnie w zabójczym tempie- Dokonałam zemsty, więc zostałam przeklęta. Możesz mnie teraz spokojnie wydać w ręce Clausa.
 - Nie zrobiłbym tego!- krzyknął i w desperacji rzucił we mnie poduszką. Nie spodziewałam się tego, więc pod jej rozmiarem przewróciłam się.
 - Dlaczego? Przecież się mnie boisz. I nie zaprzeczaj, bo cię wyśmieję - wyjęłam sztylet z torby, wcisnęłam mu do ręki- W sumie, to możesz mnie teraz zabić. Celuj w serce.

*1*

           - Kurde, pogięło cię, koleś?! Co ci do głowy przyszło, żeby lodem w ludzi rzucać?! Prawie mnie zabi... - z cienia wyszedł wściekły chłopak, który przestał krzyczeć, gdy tylko mnie zobaczył.-... łaś?
Odwróciłam głowę i powiedziałam :
- Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tam siedzi. Kto normalny siedzi w środku nocy w lesie?
- Ty też siedzisz w środku nocy w lesie, którego pewnie nie znasz, w przeciwieństwie do mnie.
- Też prawda. - spojrzałam na niego i zobaczyłam krew, któa płynęła małym strumyczkiem z ranki na jego głowie-  Jesteś ranny! Pokaż to.
- Ciekawe przez kogo jestem ranny. Dobrze rzucasz, nie ma co! - ale mimo złości podszedł do mnie, a ja wyjęłam z torby kryształowy flakonik z leczniczą wodą z Białego Jeziora. Zaczęłam opatrywać ranę.
- Czemu tu siedzisz? - spytał gdy skończyłam.
- Daleko od ludzi i cicho. Poza tym do domu raczej nie wrócę.
- Nie tak daleko jak myślisz. Chodź.- wstał i pociągnął mnie za sobą w las.

***
       Czułam, że mogę mu ufać. Nie wiem czemu. Może po samotnej podróży potrzebowałam towarzystwa? Nie wiem.
       Obudziła mnie niemal namacalna obecność dwóch małych istot wpatrujących się we mnie z drugiego końca pokoju. Bo byłam w pokoju. Musiałam usnąć. Nagle zerwałam się z łóżka. A raczej próbowałam, bo tylko zaplątałam się w koc i spadłam na drewnianą podłogę.
- Szlag by to.- spojrzałam na dzieci, które teraz bezpardonowo się na mnie gapiły- Jak macie na imię?
- Lucy- odparła dziewczynka delikatnym głosem.
- Jack- w tym samym momencie powiedział chłopiec. Pospolite imiona, czyli nie żadna arystokracja. Ulżyło mi.- Obudziła się!!! - mały krzyknął tak niespodziewanie i z taką siłą że znowu spadłam z łóżka, na które ledwo się wdrapałam. Po chwili usłyszeliśmy kroki i drzwi otworzył chłopak z wczoraj, tylko trochę potargany i zaspany.
- Co się drzesz, małolacie? Miałeś przyjść, a nie pół wsi budzić.- Lucy wymownym gestem położyła rękę na biodrze i przewróciła oczami.- Dzięki, idźcie już.
       Mogłam zobaczyć teraz jak wygląda. Długie włosy płonące czerwienią opadały na łopatki. Czarne jak noc oczy wpatrywały się we mnie z ciekawością. Tak wysoki, że ledwo mieścił się w progu.
- Jak ci na imię?- spytał się mnie.
- Earin. Teraz ty.- rzuciłam wyzywające spojrzenie.
- Break.
- Break. Rzadko używane. Jak jakiś arystokrata...
- Znasz się na tym? Mówisz jakbyś miała z nimi styczność.
- Bo miałam- przyznałam niechętnie- Teraz jest między nami gorąco.
- Zaczynam się ciebie bać- znowu kpił ze mnie. Pięknie.
- Bo masz czego- spojrzałam na niebo. Południe. Nie będzie łatwo przedrzeć się przez te zaspy.... Zaraz. Zaspy?!
- I-Ile spałam?- spytałam się niepewnym głosem.
- Można powiedzieć, że byłaś nieprzytomna. Jakieś 4 dni. Niezła zamieć przeszła.
- Cztery dni... Już za późno- zaklęłam tak, że Brak'owi zrzedła mina- Tak czy inaczej... Dziękuję.- powiedziałam i zaczęłam szukać swojej torby.
- Dokąd idziesz?- zapytał Break, a gdy nie doczekał się odpowiedzi, po prostu zatrzasnął przede mną drzwi.- Mówisz, że masz na pieńku z arystokracją. Nie radzę wychodzić. Wczoraj przyjechał Lord Claus i przeszukiwał wioskę - czułam, że blednę- Nie bój się, nie wszedł do nas.
- Jednak zostanę jeszcze kilka dni- wykrztusiłam z siebie. Claus. Mógł to być każdy, ale wysłali do tej wioski akurat Clausa. Jeśliby mnie zobaczył, to byłby koniec.
        Do pokoju wparowało rodzeństwo niosąc jakiś zmięty kawałek papieru.
- Break popatrz! To ta pani, co spadła z łóżka!
 Na papierku było moja podobizna. Zakręciło mi się w głowie.
- Spadłaś z łóżka? - spojrzał na mnie pytająco, ale ja zwróciłam się do dziewczynki:
- Lucy... skąd to masz?
- Jakiś pan na koniu dał nam to i powiedział, że mamy dać bratu.
- A jak wyglądał ten pan?
- Miał krótkie włosy i taki śmieszny wąsik!- Claus.
- Nawet tutaj...
- Co "nawet tutaj"? - spytał zaniepokojony Break.
- Szukają mnie. Przepraszam, ale muszę uciekać.
 Zeskoczyłam z łóżka, na którym wszyscy siedzieliśmy, ale Brak złapał mnie za nadgarstek. Mocno.
- Czemu cię szukają? Powiedz!
- No cóż, dezerterów nie częstują herbatką.

czwartek, 28 marca 2013

No to czas zacząć ;) *PROLOG*

Ohayo minna ! Pomysł narodził się w mojej głowie, kiedy siedziałam w seminarium duchownym czekając na tatę, więc za niedoskonałości gomenasai! ;)
_________________________________________________________________


                      *Prolog*
   


      Zgrabiałymi z zimna palcami wzięłam kolejną bryłkę lodu. Było tak zimno, że aż bolało. Ale nie przejęłam się tym. Gdybym przejmowała się każdym najmniejszym zadrapaniem czy kroplą krwi, nie pożyłabym tak długo. Zimny, przeszywający wiatr odgarnął ciężkie chmury, ukazując pełne oblicze Księżyca w pełni. Zalał mnie jego blask. Podniosłam rękę do góry, tak, by światło przenikało przez lód. Zacisnęłam palce, a bryłka rozpadła się na małe drobinki, które opadły mi na twarz. Mały płatek śniegu opadł na moje włosy, które niegdyś wszyscy podziwiali. Dzisiejszej nocy, nikt by mnie nie rozpoznał. Pod wpływem nagłej złości podniosłam kolejny odłamek i cisnęłam o zmarzniętą ziemię, na której rozbił się z głuchym trzaskiem. Kolejny kawałek rzuciłam daleko przed siebie i spuściłam głowę. Ale nie usłyszałam, by lód roztrzaskał się. Podniosłam głowę i z mroku usłyszałam czyjś krzyk.